środa, 31 maja 2017

Słowacja - Wielki Krywań - Mała Fatra

Zimowy, szary dzień, ale przecież wcale nie trzeba go przesiedzieć. Na Tatry pogoda jest zbyt nie ciekawa, na Beskidy nie mamy za bardzo ochoty, bo zależy nam na jakimś „widokowo dobrym”, ale można pomyśleć nad Słowacją. 
Zimowe słońce jednak zachodzi dość wcześnie, więc szukamy celu, który zajmie nam mniej niż 10 godzin. Istnieje wiele miejsc nie obleganych przez ludzi, może nie wyjątkowo spektakularnych, ale jednocześnie niezwykłych na swój sposób. A zatem cel już mamy obrany – Słowacja, Mała Fatra, i Wielki Krywań!









Mało ma wspólnego z słynnym, tatrzańskim Krywaniem – ich górą narodową z średniej wielkości krzyżem słowackim na szczycie. Nasz „Wielki (ale mniejszy od zwykłego ) Krywań” to góra położona około 1 h 20 min jazdy od przejścia granicznego w Chyżnem.




Nasza trasa zaczyna się od parkingu we Vratnej, poniżej stacji kolejki. Nie wiem, jak sytuacja wygląda w innym okresie roku, ale w ten dzień postój na dużym parkingu położonym wzdłuż ulicy był darmowy.












Mroźno, szaro, zimno, wszyscy niewyspani i wcale nie ma najmniejszej okazji wychodzić z ciepłego auta, ale warto!







































Pierwsza część trasy mija stację kolejki, którą wygodniccy, stereotypowi ludzie wybierają na to niedzielne popołudnie. Naszą droga prowadzi jednak przez las zielonym szlakiem, i jest to zdecydowanie fajniejsza opcja. Po 10 minutach marszu już zimno przechodzi, humory się poprawiają, mięśnie są rozgrzane, więc marsz idzie lepiej.











Szlak początkowo jest niestromy,a jego trasa wiedzie dość szerokim pasem, „kręcącym się 
zawijasami” mniej-więcej wzdłuż słupów kolejki (której użytkownicy za każdym razem są przez nas pozdrawiani sarkastycznym spojrzeniem – nie wiedzą co tracą ;) ).




 

Po przebrnięciu lasu ukazują się nam spektakularne widoki w postaci „morza chmur” (zaleta szarej pogody) i wystające gdzieniegdzie wysepki, kilka minut później dochodzimy do górnej stacji kolejki, w której znajdowała się mała restauracja z na szczęście normalnymi cenami. Tam udaje nam się przepchnąć przez tłumy turystów, kupić sobie po herbacie i ruszyć dalej. Na polu jakieś -10 stopni. Na szczęście kolejnego schroniska na trasie nie ma – a więc nie ma i tłumów.









Szlak wiedzie przez świetnie związany, ale świeży śnieg, jedyna wada co jakiś czas jest mroźny i przeszywający wiatr – ale to tylko dobry motywator, żeby iść dalej ;) Od górnej stacji kolejki do szczytu zajęło nam to jakieś 35 minut, aczkolwiek nie bardzo się spieszyliśmy, bo przecież nie zawsze chodzi o to, żeby szpanować przed innymi i samym sobą zawrotnym tempem – w górach nie ma wyścigów i to jest składowa ich piękna moim zdaniem. W punkcie zwanym Snilovskie sedlo przeskakujemy na czerwony szlak i kierujemy się już prosto na szczyt.







Na szczycie spotykamy kilku gości na deskach, ojca z synem, jakąś parkę i w sumie tyle. Widoczność unikalna, a od północnego wschodu swoim majestatem zachwyca nas Rostulec:


Widok na Rostulec z górnej stacji kolejki


 Hitem widoków tego dnia były grzbiety widoczne po zachodniej stronie Wielkiego Krywania, które w swoim majestacie ośnieżonych szczytów przykuwały uwagę, gdy były co jakiś czas „pożerane” przez ogromną chmurę, która usiłowała się przebić ze jednej strony zbocza na przeciwną.






Długo niestety nie udało nam się posiedzieć na szczycie, co zawsze mnie wkurza, bo widoki są na nim najlepsze, ale wiatr dał się nam dość we znaki, więc pocykaliśmy kilka pamiątkowych fotek na fejsbuczka – i sru w dół.







Droga powrotna na dużym luzie – czas mieliśmy dobry, nawet mimo faktu, iż w zimie słońce zachodzi boleśnie wcześnie i skraca nam wszystkie wycieczki.


Przy dolnej stacji kolejki spotykamy tego samego, pokaźnych rozmiarów kota, który nas przywitał na początku trasy i razem z nim wracamy do auta. Kiciek jednak zostaje na miejscu, a my wracamy do Krakowa


INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Czas od wyjazdu z Krakowa do powrotu:
Czas chodzenia:
Koszty: Zerowy - zarówno parking, jak i wejście na szlak darmowe, za paliwo wyszło nam łącznie około 150 zł.
Trudność: szlak prosty, niestromy, zima nie potrzeba żadnych sprzętów, chyba że niewdzięczn apogoda wyprodukowała by kilka warstw grubego lodu, ale to się raczej nie zdarzy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz